Forum
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


Forum
 
IndeksIndeks  GalleryGallery  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Kim jest ja

Go down 
AutorWiadomość
Ver
Umysłowe Pchnięcie
Ver


Female
Liczba postów : 555
Age : 43
Skąd : się bierze tyle pecha?
Nick z gry : Verda Venditti
Klasa : Łucznik
Sojusz : }V{ Valhalla
Registration date : 01/08/2008

Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Kim jest ja   Kim jest ja EmptyPią Sty 23, 2009 11:17 pm

To uczucie braku towarzyszyło mi odkąd pamiętam. Nie pamiętam znowu dużo, ale ten brak czegoś ważnego nigdy nie dawał mi spokoju. Nieustanne pragnienie czegoś, a raczej kogoś, zawsze mnie męczyło i nie dawało się w żaden sposób zaspokoić. Chciałam poczuć ciepło i dotyk konkretnego i jedynego w swym rodzaju mężczyzny. Nie pamiętałam go zupełnie. Nie pamiętałam też niczego, co by się z nim wiązało. Nie miałam ani jednego wyblakłego wspomnienia jego włosów, oczu, głosu czy zapachu. To było takie wrażanie, jak kiedy ma się ochotę na coś smacznego. Gdy czujesz, że masz na coś ochotę, ale nie możesz dojść na co i niezależnie ile zjesz czujesz niedosyt. Trochę to tak, jakby cukrzyk z urodzenia marzył nagle o lodach z bitą śmietaną i likierem. Nie wie co to, ale zjadłby sobie.
Z czasem doszłam do wniosku, że ten ktoś może nawet nie istnieje, a ja po prostu szukam ideału. Tak, jak piekło nastało na ziemi, tak ja zarzekam się na Boga, że szukałam równie intensywnie, co bezskutecznie.

Podobno mam depresję i to mnie uratowało. Nie należę bowiem do grona wybranych, którzy są w stanie żyć z pasożytem.
„Zmiany w Pani mózgu spowodowane wieloletnia chorobą spowodowały, że nie jest Pani ani nosicielem, ani hybrydą.”
Takie słowa usłyszałam po długiej, wielomiesięcznej serii testów i badań cztery lata temu.
To był 4 marca 2019, pierwszy dzień mojego życia, równe cztery lata temu.



Nikt nie wiedział skąd się wzięli. Niektórzy nazywali je demonami. Ciężko było nie zauważyć podobieństwa do stworów piekielnych. Ciemnobrązowa, bądź czarna skóra, żółte ślepia z czarnymi poprzecznymi źrenicami, błoniaste rozłożyste skrzydła i szpony ostre, jak brzytwa.
Tak z goła wyglądał opis każdej hybrydy. Były w stanie zakazić każdego, kto nie był zdolny do bycia nosicielem. Wypluwane przez nie „zarodniki” dostawały się do płuc, a następnie do krwiobiegu infekując cały organizm w mniej niż minute. Na początku następowała dezorientacja. Potworny ból przeszywał całe ciało, a jedyne o czym myślała już wtedy zainfekowana osoba, to zabijać i zakażać kolejnych ludzi.
Na moich oczach, moja przyjaciółka rozszarpała swojego trzyletniego synka. Zginęła od strzału w głowę jednego z komandosów oddziału H1KI. To był pierwszy taki oddział. Wtedy liczyli zaledwie sześciu członków. Nazwa pozostała na ich cześć, jak i pewnie z lenistwa władz. Mówią na nas hiki. Dowodzę siódmą grupą tego oddziału. Każda z grup liczy dziesięć osób. Każda z nich jest nosicielem i wszyscy żyjemy od dnia przebudzenia w laboratorium bazy wojskowej.

Trochę wiem o swoim poprzednim życiu. Miałam na imię Karolina. Miałam siostrę, która zabiła się mając zaledwie szesnaście lat. Nasz ojciec był alkoholikiem. Matka inwalidką po tym, jak ją wypchnął z balkonu po jakiejś kłótni. Kilkanaście razy miałam złamaną rękę, kilka razy żebra, trzy razy szczękę, dwa razy obojczyk, raz miednicę i nawet raz pękniętą czaszkę, o ile dobrze spamiętałam wszelkie obrażenia wypisane w mojej karcie zdrowia.
Od tamtego czasu miałam kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt innych urazów, więc czasem nawet mój symbiont nie daje sobie rady z bólem jaki odczuwam. Nie wiem, jak byłam w stanie znosić te bóle bez niego, więc dobrze, że jest. Gdyby nie on, nie miałabym życia w ogóle, a jedynie, marną egzystencję od jednego zastrzyku z morfiną do drugiego.
Prawdę mówiąc teraz też niewiele mam z życia. Nikt mi nic nie nakazuje, ani nie zabrania. Nie płacę podatków, czynszu, ani rachunków. Żołd, z resztą nie mały, wydaję na przyjemności i żywność. Państwo na nas nie oszczędza. Nie musi, w końcu żadne z nas nie dożyje emerytury.
Wszyscy mamy legalne lewe dokumenty, od aktów urodzenia, po prawa jazdy. Co do tych drugich. Posiadam takie, choć z tego co mi wiadomo, nigdy nie zdawałam na nie kursu. Nie skończyłam też żadnej mądrej szkoły. Nigdy nie byłam w niczym dobra. Teraz jestem świetna w tym co robię. Rodzinę miałam średnią, więc wybrałam sobie nową. Moja przyjaciółka była dla mnie, jak siostra. Ją też straciłam. Byłam kiedyś mężatką, ale mąż mnie porzucił, jak nie mogłam zajść w ciążę. Wyjechał na wyspy, jak zaczęła się cała epidemia. Teraz z kolei mam nową siostrę, Pani generalica ze sztabu wpada czasem z wizytą. Zawsze byłam pod lupą ze względu na swoją „unikalność”.
Dowodziłam siódemką odkąd powstała te trzy lata temu. Oddział składał się z siedmiu „unikatów” i trzech nosicieli. Ze starego składu pozostali jedynie Ci drudzy. Kiedy epidemia przybrała na sile, oddział uzupełniono o nosicieli.

Epidemia...? Taka jest oficjalna wersja zdarzeń. Nikt prócz kilkuset wtajemniczonych osób nie wie, co tak na prawdę się dzieje. Ataki zawsze następują w miejscach odosobnionych, co ułatwia rządowym krycie całej sprawy. Oficjalnie mamy do czynienia z nasilającymi się atakami ptasiej grypy. Na samo wspomnienie tej bajeczki chce mi się śmiać. Ataki dosyć dużego i nieopierzonego ptactwa terroryzują wsie.
Zawsze procedura wygląda identycznie. Wioska i pas okalający zostaje odcięta od świata przez wojsko. Nikogo nie wpuszczają, ani nikogo nie wypuszczają ze strefy. Jakiś oddział zrzucany jest na zamknięty teren. Mamy 48 godzin na wybicie wszystkiego co stanowi zagrożenie, po tym czasie teren zostaje zbombardowany. Nie zdarzyło się to jeszcze. Mam nadzieję, że się nie zdarzy póki żyję.


Z tymi wspomnieniami jest dziwnie. Część z nas „unikatów” pamiętała większość swojego życia. Ja jestem pod tym względem zbliżona do nosicieli. Oni nie pamiętają nic, bądź niemal nic.
Czasem się bowiem zdarza, że jakiś bodziec, jakieś zdarzenie, zapach czy osoba uwalnia mgliste wspomnienia. Ja odkąd ocknęłam się w bazie pamiętam Ankę szarpiącą szponami ciało swojego dziecka i jej głowę rozpryskującą się na kawałki. Poza tym... nic. Tylko to irytujące uczucie. Ta ciężka do opisania chęć przebywania z jednym konkretnym mężczyzną.
Nie spotkałam go jeszcze. Nie przypomniałam sobie kim był. Za to chęć zaspokojenia tego pragnienia pchała mnie wciąż w inne objęcia. Apetyt rósł w miarę jedzenia. Oczywiście nadal jest olbrzymi, ale nie zaspokajałam go od miesięcy. Od pewnego wypadku. Z resztą było parę wypadków w tamtym okresie. Żeby przybliżyć początek mojego końca muszę się cofnąć w czasie. Dzień Zmian - tak go sobie nazwałam. Od tego dnia wszystko zaczęło się zmieniać.

Odkąd się przebudziłam miałam nowe dane. Moja teczka nosiła nazwę V1. Szybko więc zmieniłam ten przydomek na jakiś bardziej ludzki. Vigra, co zapisano w cudzysłowie. Tak do mnie mówią w bazie. W zasadzie wszyscy tak do mnie mówią, bo poza bazą znam jedynie dozorcę budynku. Zastępcą w moim oddziale była Kat. Ostatnie dwa unikaty na całym świecie. Wspomniałam, że ja bardziej zbliżona jestem do nosicieli. Nic nie pamiętam. Kat to moje przeciwieństwo. Na imię jej było Katarzyna i za nic nie chciała z niego zrezygnować. Była jedną z tych nieszczęśliwych osób, które w całości i ze szczegółami pamiętały swoje poprzednie życie. Jej małżonek został hybrydą. Ją zakaził, a kiedy leżała bez tchu rozszarpał dwójkę ich dzieci. Nim zrobił więcej szkód został uśpiony i przewieziony do bazy razem z Kat. Ona wyżyła. On nie. Swoją drogą nie miało to żadnego znaczenia i tak zostałby potworem, bo zmiany są nieodwracalne, ale Kat zawsze to gnębiło. Była najlepszym nabytkiem oddziału. W poprzednim wcieleniu miała guza mózgu. Wyleczono ją, ale sporą część tkanki musiano usunąć. Po infekcji powstały nowe komórki na miejsce starych. Kat nie była bardzo sprawna w walce, za to była cholernie inteligentna. Tworzyłyśmy świetny duet, zwłaszcza, że byłam wtedy jeszcze dosyć narwana. Ona zawsze mnie stopowała. Jej osądowi nie raz zawdzięczaliśmy życie.
Powrót do góry Go down
Ver
Umysłowe Pchnięcie
Ver


Female
Liczba postów : 555
Age : 43
Skąd : się bierze tyle pecha?
Nick z gry : Verda Venditti
Klasa : Łucznik
Sojusz : }V{ Valhalla
Registration date : 01/08/2008

Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Re: Kim jest ja   Kim jest ja EmptyPią Sty 23, 2009 11:17 pm

Był październik a dni były wyjątkowo szare. Siedziałyśmy w świetlicy czekając na wytyczne odnośnie rekonesansu jaki miał się odbyć nazajutrz. Godzinę temu wyły syreny i Trójka wyruszyła w pole. Mieli nam towarzyszyć, więc nasza misja zeszła na drugi plan. W telewizji właśnie leciała powtórka kolejnego durnego serialu rodzimej produkcji.
Właśnie miałam wstać zrobić kawy dla siebie i Kat, kiedy do sali wparował Hik, były dowódca pierwszego oddziału HKI.
- Baaaczność - zerwałam się do oddania honorów.
Kat mało nie spadła z krzesła, chyba drzemała, więc z honorów pozostał salut okraszony szerokim uśmiechem. Wyprostowała się z głupią miną i zasalutowała.
- Spocznij - rzucił nieco niezadowolony.
Był jednym z nielicznych prawdziwych żołnierzy w jednostce. Przyzwyczajony był do lekkiego rozprężenia jakie panował w bazie, ale niekiedy tęsknił za drylem. Dzisiaj ewidentnie przeżywał dzień tęsknoty. Dodatkowo był idiotą i kawałem skurwysyna, ale ciało miał boskie.
Za każdym razem kiedy go widziałam, nie mogłam się nadziwić, że facet ma prawie sześćdziesiątkę. Wyglądał na najwyżej czterdzieści. Gdyby nie fakt, że pałał do mnie z wzajemnością z resztą, nieskrywaną niechęcią, może byśmy wylądowali na jakiejś pryczy. Facet przeleci byle co, kobieta jest wybredna. Trochę jednak mam z kobiety, poniekąd Hik chyba też.
Stanął na środku świetlicy, sztywny jakby mu ktoś kij wepchnął i odezwał się tym swoim męskim stanowczym głosem.
- Przeciek jest. Znowu prasa węszy. Ruszacie o piątej. Do dwunastej macie być w bazie. Później dołączacie do trójki.
- To jakieś jaja? - zapytałam bez zastanowienia.
Kat spojrzała na mnie karcąco, ale mój charakterek dał o sobie znać. Zignorowałam ją zupełnie ciągnąc wywód.
- Mamy w cztery godziny zrobić to, co jeszcze parę godzin temu mieliśmy zrobić w dwanaście i to mając dwa razy tyle ludzi?! Żarty sobie tam w sztabie stroicie?
Jaka ja byłam wściekła. Nam, jako tym, co im ufać nie można, zawsze dawali najgorsze zadania. W razie czego nie płakali by po nas.
Moja wściekłość wyraźnie udzieliła się Hikowi. Twarz ściągnęła mu się gniewnie. Wziął głęboki oddech i zaczął wrzeszczeć:
- Co jest kurwa! Że dupy z was a nie żołnierze to wiem. Do ruchania jesteś, czy do walki?!
- Jak miałabym wybierać... - zaczęłam ripostę, ale natychmiast mi przerwał
- Morda w kubeł! Ja mówię!
Skinęłam tylko. Ciężko się było nie zgodzić z tym stwierdzeniem, choć na końcu języka miałam już:
raczej wrzeszczysz palancie...
Darowałam sobie komentarz, bo pewnie i tak bym nie dała rady go skończyć.
- Prosta zasada! Bijesz, żyjesz!
Odwrócił się uznając rozmowę za zakończoną. Kat rzuciła mi znaczące spojrzenie. Nawet nie musiała mówić.
„Mogłabyś czasem zamknąć mordę”
Hik mamrotał jeszcze coś pod nosem, narzekał na mnie, jak to miał w zwyczaju. Dało się dosłyszeć jedynie:
- pierdolić mi tu będzie...
- Kiedy? To jakaś propozycja?
Spojrzał na mnie niemal purpurowy ze złości. Mówiąc szczerze byłam przekonana, że da mi w pysk. Jednak opanował się odwrócił i wyszedł niemal biegiem.
Uśmiechnęłam się szczerze na ten widok i z ulgi, że nie dostałam. Oberwać cios od takiego chłopa średnia przyjemność.
Oberwałam za to od Kat. Porządny kopniak, okutym butem wprost w piszczel.
Aż usiadłam w wrażenia i bólu. Poczułam tylko jak kość częściowo trzaska.
- Zdurniałaś do reszty? - popatrzyła na mnie tym swoim protekcjonalnym wzrokiem
- Złamałaś mi nogę...
- Mało
Odwróciła się.
Chciałam ją zatrzymać, ale zdążyła wyjść. Cudowny wieczór się zapowiadał i urocza noc. Ból nie da mi spać, a ruszyć się do ambulatorium będę mogła za jakieś trzy do czterech godzin, jak już w sumie będzie po sprawie.
Noc w świetlicy.
Koło czwartej obudził mnie szef kantyny. Zastanawiałam się czemu Kat tego nie zrobiła. Kiedy weszłam do pokoju spała jeszcze miotając się po łóżku.
Wydarłam się:
- Baaaaczność.
Zerwała się z łóżka jeszcze śpiąc.
- Dobrze nas tresują - rzuciłam
Widać, że była zmęczona, ale noga tak mnie bolała, że nie miałam ochoty na pogaduchy.
- Boli? - spytała po chwili
- Napierdala
- Zrosła się?
- Jeszcze nie całkiem chyba...
- Prze... - wydusiła smętnym głosem na jaki ja kompletnie nie miałam dzisiaj cierpliwości
- Milcz i się pakuj.
- Ta jest Poruczniku

Ta podróż była koszmarna. Całą drogę rwała mnie noga i męczyło pragnienie. Kat starała się nie zauważać, że się krzywię. Młody jakiego przydzielono nam do oddziału trzy tygodnie wcześniej nie był na tyle roztropny. Gapił się na mnie, jak na zjawisko.
- Co się, kurwa, gapisz?
- Nie gapię się, Pani Podporucznik! - wyrecytował
- To co do chuja robisz?
- Lecę Pani Podporucznik!
- Ja Ci kurwa zaraz polatam...
Zaczęłam się podnosić, ale Kat mnie zatrzymała.
- Jak go teraz wyrzucisz z helikoptera, to nie zdążymy
Złość mnie rozsadzała. Ledwo byłam w stanie nad sobą zapanować. Już wtedy wiedziałam, że tego dnia nie zaliczę do udanych.
Zrzucili nas nad opuszczona po PGRowską wioską.
To był ciąg dalszy koszmaru. Nienawidziłam takich terenów. Tysiące zakamarków, w których można się ukryć, wertepy, wszędobylskie magazyny zasłaniające normalny widok, odkryte studnie i szamba. Słowem jedno wielkie szambo. Kat przejęła dowodzenie, jako, że ból nie dawał mi się skupić na niczym. Zadecydowała, że złamią protokół i przeczeszą teren pojedynczo.
Każdy udał się w innym kierunku, co też uczynili. Ja usiadłam na środku placu na kupie gruzu czekając na ich powrót.
Czekanie zawsze mnie nużyło i wywoływało irytację. Nigdy nie potrafiłam usiedzieć za długo w spokoju. Mówiąc nigdy mam oczywiście na myśli, nigdy odkąd pamiętam. Taki był wpływ symbionta. Skubałam paznokcie, bawiłam się karabinem, nie zwracałam uwagi na nic. W pewnym momencie poczułam ten zimny dreszcz. Coś się zbliżało. Jakieś niebezpieczeństwo jest blisko. Przygotowałam broń i wsłuchiwałam się w dźwięki otoczenia. Chciałam się wsłuchać, problem w tym, że nie było w co.
„Pierdolony debil” - pomyślałam o sobie z taką wściekłością jakiej dziś jeszcze nie zdarzyło mi się odczuwać.
Najbliższa wioska jest jakieś 3km stąd. Powinno być słychać wrzaski dzieciaków idących do szkoły, jakieś świerszcze, ptaszki. Rozejrzałam się powoli. Jakieś mrowisko o parę kroków ode mnie. Było wyschnięte i opuszczone. Na magazynach było kilka jaskółczych gniazd, ale ani ptaków, ani owadów widać było. Wyczułam obecność jednego z nich. Był tak blisko, że aż brwi stawały mi dęba. Wytężyłam słuch i zaczęłam ostrożnie podążać w kierunku przyciszonych dźwięków.
Nagły pisk o mało nie powalił mnie na kolana! Dochodził z kierunku jaki właśnie obrałam. Przyspieszyłam więc na tyle, na ile mogłam. Wtedy padł pojedynczy strzał. Już wtedy czułam, że to zły znak. Zza rogu magazynu wyłoniła się Kat. Obejmowała się za brzuch tak kurczowo, jakby zaraz miało jej coś z tego brzucha wyskoczyć.
Zaklęłam tylko cicho, że tym razem jej posłuchałam, choć nie powinnam. Podchodziłam bardzo powoli, żeby nie wpaść w jakąś zasadzkę. Zauważyłam, że Kat coś mamrocze. Nie wytrzymałam. Była mi najbliższą osobą odkąd się poznałyśmy. Jak starsza siostra, zawsze mnie strofowała i doprowadzała do porządku. Przyspieszyłam kroku. Mój kolejny błąd tego dnia. Mała hybryda wyskoczyła na mnie z tym samym przeraźliwym piskiem. Nie mogłam strzelić serią, Kat była na linii strzału. Strzeliłam raz, więcej nie zdążyłam. To małe bydle było strasznie szybkie i zwinne. Przez głowę, jak błyskawica przeleciała mi myśl:
„Kurwa dzieci są najgorsze” .
Nie minęła nawet sekunda, jak leżałam powalona impetem uderzenia. Karabin wyleciał mi z ręki i poszybował parę metrów. Dzień ewidentnych wpadek a była dopiero ósma. Małe bydle zatopiło pazury w nieosłoniętej przez kamizelkę kuloodporną klatce piersiowej. Niby powinnam się cieszyć, że to ścierwo przebiło tylko skórę i mięśnie, ale ból i wściekłość były tak ogromne, że ryknęłam, jak potępieniec. Nadchodzący za mną Młody jęknął z przerażenia. Hybryda spojrzała na niego i zawyła znowu, na chwilę mnie ogłuszając. Młody był widać zbyt przerażony. Strzelił raz. Świeżo po szkoleniu w takim stresie musiały mu dźwięczeć w głowie słowa Hika:
- Pudłujesz! Giniesz!
Zawsze wiedziałam, że facet ma coś nie tak z głową. Coś za coś, jak mawiają. Skoro ciało ma boskie, we łbie musi mieć siekę.
Zdążyłam się obrócić na ziemi. Karabin leżał za daleko, więc chwyciłam nieregulaminową broń ręczną, która już nie raz mi dupsko uratowała.
- Młody wal! - krzyknęłam - Strzelaj kurwa! Strzelaj!
Nacisnął na spust, ale bestyjka już na nim wisiała. Pocisk utkwił w ziemi o może pół metra ode mnie.
Zaklęłam, jak to miałam w zwyczaju. Spojrzałam na Kat, ale na jej pomoc nie można już było liczyć. Ledwo stała, była blada jak papier, a pod nogami miała już kałużę krwi.
Hybryda właśnie wzięła się za rozszarpywanie gardła Młodego. Zir wracał właśnie po przejściu swojego rewiru. Stanął z karabinem wymierzonym w Młodego i stwora.
- Młody zrzuć to kurwa! Zrzuć to ścierwo i padnij!
Młody rozpaczliwie próbował odczepić wściekłą kreaturę. Tą natomiast wyraźnie bawiła cała sytuacja. Raz po raz szarpała pazurami Młodego.
Było prawie po nim, spanikował.
- Młody przestań się z tym pierdolić!
Zir skoncentrowany na celu nie zauważył studni. Strącił w nią butem jakiś piach czy żwir. Dźwięk był ledwie słyszalny, ale zwrócił uwagę hybrydy. Spojrzała z zainteresowaniem na nowy cel. Zir był wyzywającym wręcz celem, dla takiej małej hybrydki. Kawał chłopa był z niego, choć nie był bardzo wyskoki. Stworek ostatni raz spojrzał na Młodego, który już nawet nie miał sił walczyć i stał zrezygnowany czekając na śmierć.
Zaczęłam krzyczeć:
- Strze...
i tyle zdążyłam wydobyć nim było za późno. Hybryda zamachnęła się i uderzyła szponami w szyję ofiary. Głowa Młodego zawisła na pasie skóry tworząc istną fontannę krwi. Zir nie czekał na kolejny ruch stwora. Pociągnął za spust i seria z karabinu powaliła bestie. Oberwało się i Młodemu, ale w obecnym stanie raczej nie miał już za złe. Podniosłam się nabuzowana i wściekła. Sama nie wiedziałam na co. Może to była wściekłość na Hika, za jego gówniane teksty na szkoleniu, może na Kat za durne rozkazy, a może na przeklętą nogę, która dawno powinna była się zrosnąć. Zbliżyłam się do Kat. Zlana zimnym potem mamrotała patrząc nieobecnym wzrokiem pod nogi.
- Kat, stara a głupia. Nie mogłaś zastrzelić tego ścierwa, przecież to nie dziecko tylko małe skurwysyństwo.
Usłyszałam co mamrocze:
- Mały Maciuś... taki słodki... synek mamusi... jaki on zdolny...
I tak w kółko. Uderzyłabym ją, żeby otrzeźwić, ale była w dość kiepskim stanie. Straciła sporo krwi, przez to zamieszanie.
- Kaśka. Trzymaj się. Jeszcze trzy i do bazy. Zajmą się Tobą. Słyszysz.
Patrzyłam na nią, ale była zupełnie nieprzytomna.
- Słyszysz mnie - powiedziałam głośniej i bardziej stanowczo.
Dotarło. Spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się. Jak żyję nie widziałam u niej takiego uśmiechu. Wystraszyła mnie poważnie. Patrzyła na mnie rozanielonym nieco nieprzytomnym wzrokiem parę sekund, po czym powiedziała:
- Kamil na mnie czeka razem spalimy się w piekle. Poczekam tam na ciebie.
Uśmiech nieco zbladł, ja też i to nawet nie nieco. Kat opuściła ręce, które zaciskała na brzuchu. Nie zdążyłam nic powiedzieć. Wyglądało to jak scena z kiepskiego horroru.
Najpierw opadły jej ręce, później moja szczęka, kiedy jej jelita plasnęły na moje buty i okolice. Na końcu ona sama osunęła się w kałuże krwi i wnętrzności.
Nie miałam przyjemności oglądać tak groteskowych obrazków. Jej blade, martwe ciało wyglądało teraz jak kukiełka, którą można sterować pociągając za sznureczki wystające z jej brzucha.
Złość we mnie wzbierała. Zaczęła ogarniać mnie furia. Potężna dawka adrenaliny uśmierzyła ból w nodze.
Wzięłam jej karabin. Podeszłam do swojego i też go zabrałam.
- Pierdolony brak kamizelek - wysyczałam
Podeszłam do Zira, który sprawdzał, jak bardzo martwa jest martwa hybryda.
- Jebane małe skurwysyństwo - wymamrotałam urywając łeb hybrydy.
- Już nie dycha na pewno - rzuciłam wściekle do Zira.
- Jeszcze trzy. - dodałam
Spojrzałam na umęczone truchło Młodego. Chyba próbowałam coś powiedzieć, ale siła uderzenia odebrała mi dech. Znowu mnie ścierwa powaliły na ziemię. Zir zdążył w tym czasie zrobić popis akrobacji. Odskoczył, zrobił przewrót w tył i klęcząc na jednym kolanie mierzył w nas. Nieznośnie piekący ból plecy wzmógł moją wściekłość. Szamotałam się chwilę, w końcu nieco śliska od krwi własnej i Młodego przekręciłam się na plecy. Ból w plecach jaki czułam do tej pory był niczym w porównaniu do tego, co czułam teraz. Walcząc z tym gadem wcierałam w otwartą ranę świeżą trawę, i żwirek i wolę nie wiedzieć co jeszcze. Zir czekał z wymierzoną bronią.
- Zaczekasz, jak z Młodym czy walniesz od razu? - wydusiłam z siebie
- Na twój znak - powiedział spokojnie.
Z trudem wsunęłam nogi między tułów swój, a poczwary. Rzuciłam jakiś zboczony żart, jakby mnie ścierwo zrozumieć mogło.
Pchnęłam ciałko z całej siły. Słyszałam trzask łamanych kości. Hybryda poleciała na wysokość może ze dwóch metrów.
- Wal! - krzyknęłam zasłaniając twarz
Seria z karabinu zmiotła kolejną duszyczkę. Wstałam obolała oglądając swój mundur. Zir podszedł mierząc w ciało stwora.
- Krew mnie dosłownie zalała - powiedziałam
- Ciesz się, że nie twoja.
- Dwa do dwóch. Jeszcze dwa i baza.
Bet wyszedł zza rogu odległego magazynu. Oboje z Zirem wymierzyliśmy broń w tamtym kierunku. Siedziało tam coś. Z piskiem zleciało z dachu wprost na Beta. Błyskawiczny sus nie uratował go zupełnie. Hybryda zdążyła haratnąć jego ramię, ale więcej nie zdołała zrobić. Padła powalona serią.
Bet szedł oglądając rękaw kurtki i biadoląc pod nosem:
- No co za kurwa jedna, wczoraj odebrałem te szmatę. No nówka była...
- Milcz - urwałam jego wywód. - Czuje który coś?
Zaprzeczyli obaj.
- To gdzie tatuś?
Reszta grupy zeszła się zaraz po Becie. As jedynie zapytała gdzie Kat, ale ją zignorowałam. Nakazałam wezwać śmigłowiec i dwa worki.
Nastała taka, jak zawsze w tych chwilach grobowa cisza. Każdy bał się powiedzieć coś głupiego. Emocje opadły i noga znowu nie dawała mi spokoju.
Razem z As zapakowałyśmy Kat do worka. Ta niemal z namaszczeniem wkładała jej wnętrzności do pojemnika. Miałam ochotę powiedzieć do Kat, że jest już z mężem, ale As dziwnie na mnie spojrzała. Chyba miałam łzy w oczach. Ułożyliśmy ciała w helikopterze i wróciliśmy do bazy. Nikt nic nie mówił. Każdy wlepiał oczy w dwa worki ułożone pod nogami.
Powrót do góry Go down
Ver
Umysłowe Pchnięcie
Ver


Female
Liczba postów : 555
Age : 43
Skąd : się bierze tyle pecha?
Nick z gry : Verda Venditti
Klasa : Łucznik
Sojusz : }V{ Valhalla
Registration date : 01/08/2008

Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Re: Kim jest ja   Kim jest ja EmptyPon Mar 23, 2009 2:23 am

Wlokłam się za wózkiem z workami jak potępieniec. Byłam zła i przygnębiona. Za centa szacunku do nas nie mają. Jeden wózek, dwa ciała. Wrzucili je, jak worki kartofli jedno na drugie. Poszłam za wózkiem do kostnicy. Byłam tak wyczerpana i obolała, że ledwo powłóczyłam nogami. Popatrzyłam jeszcze, jak ładują ciała do lodówek i wyszłam. Usłyszałam zza pleców jednego z patologów, jakiś nowy szczyl po szkole.
- Papiery są u pułkownika.
- Wiem - parsknęłam nie odwracając się nawet.
Nie poszłam, jednak do niego. Papiery mogły zaczekać. Poszłam do Kadrówki.
Kobitka miała może ze 45lat. Blondynka z trwałą, seksownie ubrana i zawsze na obcasiku. Po prostu wypisz, wymaluj słodka idiotka z lat 60-tych poprzedniego wieku.
Wyglądała na słodką idiotkę i niekiedy zachowaniem potwierdzała to wrażenie, ale generalnie była cholernie uczynna, dobra i inteligentna. Zawsze po takim zdarzeniu, jak dzisiejsze, dawała mi teczki zmarłych. Były tam wszystkie dane o tym kim byli i gdzie, jeśli gdzieś jest ich rodzina.
Zazwyczaj bajki jakie sprzedawano rodzinie, to ofiara epidemii. Dawali im urnę z garścią bezwartościowego pyłu. Ja nie chciałam... sama nie wiem czemu, ale znałam już parę cmentarzy w tym kraju. Może kierowały mną wyrzuty sumienia, może chęć zadośćuczynienia. Fakt jest taki. Każde spalone u nas ciało, jednego z moich ludzi spoczywało, gdzie jego miejsce. Tam gdzie rodzina pochowała go nie wiedząc, że żyje.
Przejrzałam akta Kat. Wynikało z nich, że była wcześniej pracownikiem wojskowym. Nie zdziwiło mnie to bardzo. Zawsze podejrzewałam, że miała coś wspólnego z mundurem. Nie miała rodziny, a pochowano ją na cmentarzu wojskowym.
Nie wczytywałam się za bardzo w jej akta. Czułam się jakbym ją szpiegowała. Zawsze szanowałam to, że nie chce mi czegoś wyznać. Miała powody. Zapewne miała powody i do tego, żeby zdawać szczegółowe raporty na mój temat. Od niemal pierwszego wejrzenia wiedziałam, że jest kapusiem. Wiedziałam, że cokolwiek skopie ona przekaże wieści Hikowi. Nigdy mnie to nie obchodziło. Nie miałam zamiaru przejmować się tym teraz.
Wzięłam się za teczkę Młodego. Już na pierwszej stronie mało nie padłam ze złości:
wiek: 17
szkolenie: 18.09.17 - 01.10.17
Złość gotowała mi krew w żyłach. Przecież ten dzieciak, ledwo się nauczył, żeby karabin trzymać lufą od siebie. Po jaką cholerę go szkolili w ogóle. Lepiej byłoby go od razu zastrzelić. Z obserwacji wynikało, że rodzina nie złożyła prochów na cmentarzu. Znaczyło to tyle, że żeby oddać Młodego rodzinie, będę się musiała włamać do ich domu, co jak się każdy głupi może domyślić, wcale mi się nie uśmiechało. Spisałam adres jego rodziny i wyszłam bez słowa.
Powrót do góry Go down
Ver
Umysłowe Pchnięcie
Ver


Female
Liczba postów : 555
Age : 43
Skąd : się bierze tyle pecha?
Nick z gry : Verda Venditti
Klasa : Łucznik
Sojusz : }V{ Valhalla
Registration date : 01/08/2008

Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Re: Kim jest ja   Kim jest ja EmptyPon Mar 23, 2009 2:31 am

Miałam dwie rzeczy do zrobienia. Pierwszą było wypełnienie papierów u tego chuja, co zdecydowanie lepiej, żeby poczekało, po tym, co wyczytałam. Druga sprawa, to oczyścić te rany. Może da się je jeszcze pozszywać i sprawdzić co z nogą. Zdecydowałam, że zdrowie przede wszystkim, więc udałam się do ambulatorium.

Pracownik medyczny wyglądał jak wzorcowy rudy brzydal. Był piegowaty, blady i kędzierzawy. Jak zwykle entuzjastycznie mnie powitał:
- Znowu Ty... ten dzień nie będzie dobry...
Wskazałam nogę. Rzuciłam jedynie:
- Fote, złamana.
Przewrócił tymi żabimi wyłupiastymi ślepiami i wskazał kierunek, jakbym nie wiedziała gdzie iść.
Siedziałam na zimnym stole czekając na zdjęcie, kiedy drzwi nagle otworzyły się z impetem. Stał w nich młody żołnierz. Był wyraźnie podenerwowany.
- Poruczniku, Pułkownik Panią pilnie wzywa.
- Już?! - wydarłam się do Rudego
- Idź... - usłyszałam tyle, więcej nie było mi do szczęścia potrzebne.
Nie czekając na resztę jego wynurzeń wyszłam. Wcale nie byłam zachwycona widzeniem tego palanta, ale co zrobić, skoro „Władza” wzywa. Z każdym krokiem krew burzyła mi się coraz bardziej. Niemal wrodzona niechęć do tego faceta dawała o sobie znać metr po metrze. Czym byłam bliżej, tym bardziej byłam wściekła. Przed oczami miałam sparaliżowanego strachem Młodego.
Przed wyrwaniem serca tego chuja powstrzymało mnie kilka rzeczy, jedną z nich był „goryl”, który siedział przed gabinetem. Nie żałowałam sobie jednak podczas otwierania drzwi, co zaowocowało dziurą w ścianie. Nie powiem, zdziwiło mnie, że Hik nawet się nie wkurzył. Spojrzał na mnie.
Korciło mnie, żeby się na niego rzucić i wyrwać mu łeb.
- Pani Porucznik, współczuje. Strata zastępcy to na pewno duży cios. - sięgnął po coś - mam dla Pani coś na osłodę. Mam przyjemność wręczyć Pani awans.
Tego było za wiele. Starałam się być grzeczna, ale nie dałam rady.
Odruchowo wzięłam pagony. Spojrzałam na nie, na niego... i eksplodowałam. Cisnęłam nimi w Hika odwróciłam się i szybkim krokiem ruszyłam z powrotem do ambulatorium krzycząc:
- W dupę sobie wsadź te gwiazdkę może wtedy te gówno, co Ci ustami lata, dojrzy właściwy kierunek.
Goryl wstał i razem z Hikiem ruszyli za mną. Biadoliłam, złorzeczyłam, a Ci mnie gonili. W końcu Stary nie wytrzymał:
- Stój kurwa!
Odwróciłam się na tyle niespodziewanie, że mało na mnie nie wpadli. Nie dałam żadnemu dojść do słowa, wystawiłam palec w stronę Hika i ciągnęłam tyradę:
- Przez Ciebie zginął Młody. Ty Młodym wkładasz brednie do głów. Przez Ciebie giną. Powinni Cię już dawno temu wysłać na zieloną trawkę.
Spoważniał. Jak pragnę zdrowia, facet doprowadzał mnie do szału. Spodziewałam się, że mi przyłoży, a on znowu mnie zaskoczył.
- Miał dołączyć do „Trójki”, ale z racji śmierci Kat zostanie twoim drugim - wskazał na „goryla”.
- Kpisz sobie?! - obrzuciłam kupę miecha pogardliwym spojrzeniem. - Dajesz mi goryla w zastępstwie za Kat?!
Hik zsiniał ze złości.
- To świetny kadet i świetnie wyszkolony żołnierz. - spojrzał na goryla - Poza tym, to nie jest prośba. To jest rozkaz Poruczniku.
Ostatnie słowa tak zaakcentował, że nie miałam wyjścia jak tylko rzec:
- Taa jest, Pułkowniku! - ostatnie słowo wręcz wyplułam mu w twarz.
Odwróciłam się i ruszyłam w swoją stronę. Byłam wściekła. Marzyłam o tym, żeby się nawalić dobrą wódką i przespać z gorącym facetem. Myśl o piciu kazała mi się zatrzymać. Wróciłam do Hika. Wyrwałam mu te nieszczęsne pagony i machając mu nimi przed nosem rzuciłam:
- Będzie więcej na chlanie.
Idąc w stronę ambulatorium rzuciłam jeszcze:
- Goryl, ze mną. Nie mamy całego dnia.
Powrót do góry Go down
Ver
Umysłowe Pchnięcie
Ver


Female
Liczba postów : 555
Age : 43
Skąd : się bierze tyle pecha?
Nick z gry : Verda Venditti
Klasa : Łucznik
Sojusz : }V{ Valhalla
Registration date : 01/08/2008

Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Re: Kim jest ja   Kim jest ja EmptyPon Mar 23, 2009 2:40 am

Korytarz skrócił się wraz z poziomem mojej wściekłości. Wpadłam do ambulatorium, jak do stodoły. Wskoczyłam na stół zabiegowy i bezceremonialnie rozebrałam się z podartej koszulki. Spojrzałam na rozszarpaną skórę po czym wydarłam się na Rudego:
- Szycie!
Karykaturka mężczyzny wyłoniła się z pakamery. Zatrzymał się na ułamek sekundy na widok mojego nagiego biustu. Goryl stojący w drzwiach był wyraźnie zmieszany. Starał się odwrócić wzrok. Przyznam, że to zawstydzenie mnie ucieszyło. Lubiłam szokować, a teraz zależało mi na tym jeszcze bardziej. W głębi duszy, chyba liczyłam na to, że się zrazi i wycofa. Jeden kabel właśnie zginął, chciałam choć chwilę odpoczynku, nim zacznę współpracować z kolejnym.
Kat była moją przyjaciółką, ale i kapusiem. Nie wiem, co i jak przekazywała Hikowi. Wiem natomiast, że na pewno to robiła. Goryl był wyraźnie dobrze zaznajomiony z Pułkownikiem. Byłam więcej niż pewna, że to kolejna pluskwa.
- Znaczy, że Ty jesteś nowym kapusiem - rzuciłam do Goryla znudzona gmeraniem w ranach i szyciem.
Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale niemal od razu ponownie odwrócił wzrok. Bawiła mnie ta sytuacja. Zazwyczaj faceci widząc moje piersi biorą się do macania, albo szycia. Nie pamiętam czy, a jak tak, to kiedy, jakiś czułby się tak zmieszany.
- Tak, wiedziałam, że Kat była donosicielem, Ty zdajesz się być naturalną kontynuacją tego procederu - lekko wzruszyłam ramionami.
Rudy się wściekł, bo zabrał ręce i coś wymamrotał. Spojrzałam na niego karcąco.
- Szyj. Nie mam całego dnia.
- To się połóż kobieto! Zasłaniasz pole!
Ze wściekłością opadłam z impetem na kozetkę i od razu tego pożałowałam. Rana na plecach do tej pory piekła, teraz zaczęła palić żywym ogniem. Postanowiłam nawet się nie skrzywić, dużo mnie to kosztowało, ale udało się.
- Ile się szkoliłeś?
- Dwa lata
Zaniemówiłam, wręcz odebrało mi mowę. Dawno nikt nie osiągnął tego efektu. Byłam zszokowana.
- Idź na odprawę. Poznaj ludzi i przygotuj do wyjazdu.
- Tak jest.
Niechętnie odwrócił się i wyszedł. Rudy skończył szyć klatkę, więc wzięliśmy się za moje plecy. Udało mi się na parę minut zamknąć oczy.
Drzemka nieco mnie otrzeźwiła, więc ból w nodze zaczął mi doskwierać.
Rudy już kończył, więc pozwoliłam sobie na przejście do następnego tematu.
- Jak noga?
- Zdjęcie jest na biurku.
- Nie obejrzałeś?
- Obejrzałem.
- To mnie nie wkurwiaj.
- Złamana.
Uniosłam się. Żaba niemal odskoczyła. Jak on się biedaczek bał zerwać szwy.
- Jaja sobie robisz?!
- Nie. - Podszedł do biurka i wziął zdjęcie. - Tuż nad starym złamaniem.
Wskazał mi odpowiednie miejsce na zdjęciu. Wlepiałam w nie oczy. Widziałam, że miał racje, ale...
Ale ja nigdy nie miałam złamanej nogi. Przynajmniej tak mówiła moja karta zdrowia.
Rudy spojrzał na mnie i powiedział spokojnie i z dziką, wręcz sadystyczną satysfakcją:
- W gips.
- W dupę - rzuciłam patrząc na zdjęcie. - Dawaj plastik.
- Nie.
- Dawaj papier i wkładaj w plastik.
- Nie.
- Nie wkurwiaj mnie - powiedziałam spokojnie, ale stanowczo patrząc mu prosto w oczy. - Przynieś papiery i włóż mi nogę w plastik. Więcej razy tego nie powtórzę.
Odwrócił się. Zdawał się być wyraźnie niepocieszony. Czułam się jakbym zabrała dziecku zabawkę i urwała jej wszystkie kończyny. Uznałam, że to nie pierwszy taki zawód w jego życiu sądząc po wyglądzie, więc zajęłam się zdjęciem.
Chwilę mu zajęło nim wrócił. Usiadłam na kozetce wystawiając nogę. Rudy zajął się montażem, a ja podpisywaniem papierów o odmowie prawidłowego leczenia.
Rzuciłam papiery na kozetkę. Czekałam zniecierpliwiona aż kreaturka skończy. Dopiął ostatnie mocowanie. Nawet nie poczekałam aż się odsunie. Zeskoczyłam z kozetki. Pospiesznie założyłam szmatę, jaka została z koszulki i wyszłam.

Ostatnio cała baza zaczęła mi śmierdzieć fałszem, a to zdjęcie nie zniwelowało tego stanu. Poszłam do siebie. Paru żołdaczków krzątało się jeszcze pakując rzeczy Kat. Zabrałam i zdjęcie, które Kat miała przy pryczy. Zdjęcie z jakiegoś pikniku. Była na nim z mężem i synkiem. Jedyna pamiątka jaką miała.
Rzuciłam zdjęcie na swoją pryczę, wzięłam koszulkę. Zamknięta w łazience spojrzałam z lustro. Na twarzy miałam krew i błoto, ale jedyne co widziałam w lustrze, to mamroczącą i bladą z upływu krwi przyjaciółkę.
Nie mogłam się pozbierać. Stercząc przed lustrem próbowałam się ogarnąć i ruszyć na odprawę.
Powrót do góry Go down
Ver
Umysłowe Pchnięcie
Ver


Female
Liczba postów : 555
Age : 43
Skąd : się bierze tyle pecha?
Nick z gry : Verda Venditti
Klasa : Łucznik
Sojusz : }V{ Valhalla
Registration date : 01/08/2008

Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Re: Kim jest ja   Kim jest ja EmptyWto Mar 24, 2009 1:04 am

Chciałam wziąć prysznic, ale samo obmycie twarzy zajęło mi 20 min. Nie wiem w jakiej otchłani się znajdowałam, ale wcale mi się tam nie podobało. Myśli kłębiły mi się w głowie. Czułam się jakbym w mózgu miała istną burzę, istny kataklizm, gniew natury w najczystszej, pierwotnej postaci. Niemal nic z tego nie pamiętam. Bardzo mnie to cieszyło. Czułam się wyjątkowo podle, nie koniecznie marzyłam, żeby czuć się jeszcze gorzej.
Wywlokłam się z łazienki po pół godzinie. Ubrana, niemal czysta, z jasnością umysłu i gotowa do kolejnego zadania ruszyłam na odprawę. W myślach miałam już tylko cel misji i plan działania.
To też mnie zawsze dręczyło. Potrafiłam się wręcz nieludzko odciąć od uczuć i działać. Zawsze była hybryda, a nie dziecko, młoda kobieta czy ojciec rodziny. Nigdy nie miałam wyrzutów sumienia strzelając do stwora czy nawet do zakażonego. Niczym bezduszna maszyna pociągałam za spust posyłając serię w kierunku zagrożenia.
Skupiona i prawie odcięta od otoczenia dotarłam do hangaru.
Wszyscy już byli.
Goryl mnie zauważył i oznajmił moje przybycie.
- Baczność!
Wszyscy stanęli jakby mieli kije w tyłkach.
- Nie róbcie sobie jaj. - rzuciłam poirytowana
Weszłam na środek i kontynuowałam wypowiedź:
- „Trójka” się nie zgłasza, co oznacza, że albo zdechł im sprzęt, albo nie żyją. Gdyby chodziło o nas, to pewnie byłby sprzęt, ale „Trójka” to debile, stawiam, więc swój miesięczny żołd, który dzisiaj wzrósł o parę dziesiątek, że szlag ich trafił, względnie prawie trafił. - zrobiłam dramatyczną pauzę, bawiły mnie taki zabiegi - Mamy wykończyć wszystko, co będzie do wykończenia, zebrać ciała i wrócić na jutrzejszą kolację.
Z szeregu w jakim się wszyscy ustawili dało się słyszeć jęk zawodu, lub coś w tym rodzaju.
Podniosłam wzrok znad papierów. W szeregu stało dwóch nowych.
- Jakieś wąty? - spytałam patrząc na nich - Wystąp!
Obaj posłusznie, acz niechętnie dali krok do przodu.
- Coś nie pasuje? - spojrzałam na nich wściekła
- Nie... spoko luz... - odezwał się jeden z nich
Coś w jego wyglądzie mi zdecydowanie nie grało. Był wyraźnie nabuzowany. Przyjrzałam się mu dokładnie. Źrenice miał jak spodki. Ten debil był nawalony jakimś dragiem, jak stodoła sianem po żniwach. Wściekłość we mnie eksplodowała. Nawet nie zauważyłam kiedy ćpunek dostał w szczękę i wylądował na podłodze.
- Wypierdalaj stąd! - krzyknęłam
Spojrzałam na Goryla:
- Donieś, że to naćpane ścierwo zostaje w bazie. - przeniosłam wzrok na resztę - Wy ładujcie dupy do wiatraka.
Podróba KingKonga posłusznie zadzwoniła do sztabu meldując „minus jeden”. Poczekałam aż skończy i zapytałam:
- Jak cie zwą?
- G0R0
- Goro? - wybuchnęłam śmiechem
Spojrzał na mnie, jak na debila. Dławiąc się śmiechem walnęłam go w ramię.
- Spoko Książe, jakoś się dogadamy. - musiałam przerwać, bo śmiech odbierał mi dech. - Mnie nazywają Vigra, mów mi Vig.
Wsiedliśmy do wiatraka i dałam sygnał do odlotu.
Powrót do góry Go down
Ver
Umysłowe Pchnięcie
Ver


Female
Liczba postów : 555
Age : 43
Skąd : się bierze tyle pecha?
Nick z gry : Verda Venditti
Klasa : Łucznik
Sojusz : }V{ Valhalla
Registration date : 01/08/2008

Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Re: Kim jest ja   Kim jest ja EmptyNie Mar 28, 2010 11:34 pm

Podróba KingKonga posłusznie zadzwoniła do sztabu meldując „minus jeden”. Poczekałam aż skończy i zapytałam:
- Jak cie zwą?
- G0R0
- Goro? - wybuchnęłam śmiechem
Spojrzał na mnie, jak na wariatkę, nie pierwszy raz z resztą dzisiaj. Dławiąc się śmiechem walnęłam go w ramię.
- Spoko Książe, jakoś się dogadamy. - musiałam przerwać, bo śmiech odbierał mi dech. - Mnie nazywają Vigra, mów mi Vig.
Wsiedliśmy do wiatraka i dałam sygnał do odlotu.

Zir zerkał na moje pagony i strasznie mnie irytował. W końcu nie wytrzymałam i wysyczałam:
- Jakbyś nie wiedział, że to taka nagroda pocieszenia, żeby było za co pić. Coraz więcej tych do opijania.
Odwrócił wzrok wlepiając go tępo za okno. Goro patrzył na mnie wyraźnie nie rozumiejąc sytuacji.
- Co ci powiedzieli o nas?
- Że jesteście najlepsi.
- Najwięcej hybryd na koncie. Najwięcej akcji ratunkowych zakończonych względnym sukcesem. I...
- I...?
- Najwięcej własnych trupów.
Lekko wytrzeszczył oczy. Z taką miną wyglądał na durnego goryla.
- Mamy najchujowszy sprzęt i nikomu nie zależy na naszym życiu. U Angoli jakoś lepiej?
Pokiwał lekko i odwrócił wzrok.
- Przykro mi, że nie spełniamy Pańskich wygórowanych wymagań, Wasza Wysokość.

Nastroje wszystkich były raczej nadal dosyć grobowe, a zapowiadało się, że nie będzie wcale lepiej. Dobrze chociaż, że dostałam porządną szprycę od brzydala, bo byłoby tragicznie.

Helikopter zrzucił nas na granicy czerwonej strefy, czyli w sam środek syfu. Nie powiem, z tym plastikiem na nodze spadłam, jak kłoda. Nie wiem czy nie było to moje najniezdarniejsze i najgorsze lądowanie w historii mojej służby.
Jedno mnie pocieszało. Nie zrobiłam sobie większej krzywdy i nadal byłam zdolna do walki. Mniej pocieszało mnie za to, co zobaczyłam, jak się zebraliśmy. Resztki jakieś „Trójki” rozrzucone zdobiły uroczo na krzaki, krzewy inne zarośla jakieś 10 może 15 metrów od nas.
Wskazałam widoczek i rzuciłam beztrosko:
- Ładnie się zaczyna... jak mówiłam... debile - rozłożyłam ręce w teatralnym geście bezradności.
Przeładowałam i sprawdziłam obie sztuki broni, co zdecydowanie nie spodobało się naszemu nowemu kapusiowi.
- Odwłoki w las! - rozkazałam wskazując zagajnik.
Szłam na końcu obok goryla. Nadal był naburmuszony o tego nieregulaminowego gnata. Spojrzałam na niego:
- Ten twój jaśnie oświecony wie, co nosze pewnie z rozmiarem stanika włącznie.
Spojrzał na mnie nieco zmieszany, ale wyraz twarzy szybko mu się zmienił.
- Nie nosisz stanika. - rzucił niemal w eter
Szeroki uśmiech zagościł mimowolnie na mojej twarzy, wraz z myślą:
może się chłopak jeszcze wyrobi.
Doszliśmy do tego co zostało z obozu. Kolejne truchło zdobiło resztki radia.
- Taaa... - wydukał Zir.
- Dobra puenta. - skwitowałam, po czym dodałam. - Parować się i w krzaki. Ja z Gorem zostajemy tutaj. Towarzystwo wyległo do lasu, a my zostaliśmy na polance. Usiadłam na zwalonym drzewie rozglądając się po okolicy. Gdyby nie walające się gdzieniegdzie flaki i inne pozostałości po „Trójce” krajobraz byłby całkowicie i idealnie sielski. Wielka łąka oddzielona od lasu wiejską drogą. W oddali widać było parę budynków. Zagajnik zaczynał się niemal za drogą. Za niewielką polanką przesłoniętą od drogi krzakami zagajnik przechodził w regularny i dosyć stary las. Wszędzie pachniało żywicą. Relaksował mnie ten zapach. Wciągnęłam spory haust świeżego powietrza i spojrzałam na ciało zalegające na polanie. Kamizelka kuloodporna nie była nawet draśnięta. Była po prostu uwalona krwią z obdartej ze skóry twarzy i szyi. Patrząc na okrwawione resztki powiedziałam z lekkim namysłem zahipnotyzowana widokiem pustego oczodołu:
- Rzucił okiem nie w te stronę, co potrzeba.
Towarzysz zmierzył mnie niechętnym spojrzeniem, ale nawet nie zwróciłam na to uwagi. Wpatrywałam się właśnie w dziwacznie wyglądające rękawice na dłoniach byłego dowódcy „Trójki”. Zdarłam je z trupa i założyłam jedną z nich. Obejrzałam je dokładnie. Obmacałam sztywny wierzch. Gorylątko nic nie rozumiejąc wpatrywało się we mnie. Zaspokoiłam swoją ciekawość. Przeniosłam wzrok na niego i z lekkim uśmiechem stwierdziłam:
- Ładny gadżecik - przesunęłam zapadkę uruchomiającą mechanizm.
Trzy ostre jak brzytwy nowe wysunęły się niczym szpony z wierzchniej strony rękawicy. Zaciśnięta pięść blokowała ostrza, nie pozwalając im się schować.
Z nieco szaleńczym uśmiechem wyrażającym zachwyt nową zabawką wyprostowałam dłoń chowając ostrza. Gor patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, kiedy z entuzjazmem godnym małego dziecka zakładałam drugą zabaweczkę na dłoń. Rękawice były nieco luźne. Chyba robili je na wymiar. Chwilę pocieszyłam wzrok nowymi nabytkami po czym rozkazałam Gorowi zebrać ciała na kupę. Nie był wybitnie szczęśliwy, ale i nie sprzeciwiał się.
Postanowiłam przetestować ostrość szpon podczas zbierania chrustu. Ubawiłam się setnie tnąc kolejne gałęzie niczym źdźbła trawy. Możliwości tej broni wprowadziły mnie nieco euforyczny stan. Dał o sobie znać zdławiony stres, gniew i pozostałe gwałtowne emocje powodując ogromną falę podniecenia. Wilgotna od potu twarz i nieco przyspieszony oddech potęgowały jeszcze to uczucie. Mimowolnie zaczęłam przygryzać wargę sapiąc cicho. Powoli nawiedzały mnie fantazje dzikiego i namiętnego seksu. Przymknęłam oczy starając się uspokoić. Oparłam dłonie o kolana. Czułam fale gorąca rozchodzącą się z podbrzusza. Zrobiłam się wilgotna. Gdyby nie był to środek lasu... Zaczęłam monotonnie powtarzać w myślach:
nie teraz... spokojnie... jak wrócisz... spokojnie...
Napięcie nieco opadło. Poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam się gwałtownie wysuwając szpony. Goro patrzył na mnie z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy.
Wyprostowałam się nerwowo.
- CO?!
Patrzył na mnie nadal. Irytowało mnie to. Chwilę temu prawie spokojna ponownie zaczęłam czuć to nieznośne napięcie. Patrzyłam mu hardo w oczy czekając na jakąś odpowiedź. Powoli oderwał wzrok od moich oczu.
- Nic... - powiedział cicho - uważaj na nogę.
Fuknęłam z rozdrażnieniem.
Zebrałam gałęzie i rozpaliłam niewielkie ognisko. Usiałam na pniu, a on usiadł obok.
Zaczęłam zwyczajową rozmowę.
- Więc nie jesteś nosicielem.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Za stary jesteś.
Pokiwał.
- Pamiętasz coś?
Milczał. Wlepił wzrok w ogień. Przez myśl przemknęło mi, że to pewnie równie ckliwa historia, co historia Kat. Przypomniała mi się scena z poranka. Sama zaczęłam wpatrywać się w ogień.
- Niewiele... - wydusił z siebie. - swoją niedoszłą żonę.
Pokiwałam nie chcąc ponaglać.
- Tylko ją. - dodał i zaraz zapytał - A Ty?
- Nawet mniej.
Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
Coś w nim było nie tak. Wyglądał jak wielki przygłup, ale to było tylko wrażenie.
- Co robimy? - zapytał w końcu
- Czekamy.
Zmarszczyłam brwi nieznacznie i z łobuzerskim uśmiechem dodałam:
- Albo rżniemy jak zwierzęta. Wybór należy do ciebie.
- Kiedy mogą wrócić? - zapytał ignorując zupełnie ostatnią moją uwagę czym niebywale mnie zawiódł.
- Myślę, że za godzinę, może dwie. Zależy ile ciał muszą dotaszczyć.
Pokiwał głową spokojnie, ale już po chwili patrzyliśmy na siebie czujnie. Coś siedziało na gałęziach parę metrów dalej.
Niemal bezgłośnie ustaliliśmy, że ja się tym zajmę. Powoli przysunęłam się do niego. Zerknęłam kątem oka, na pobliskie drzewo, odpinając usztywnienie nogi. Bydle wlepiało w nas demoniczne ślepia.
Cała akcja poszła błyskawicznie i bez pudła, jakbyśmy służyli razem lata, a nie godziny.
Na mój znak wyskoczyłam wybita dodatkowo jego wyrzutem. Wysunęłam szponki. Hybryda rzuciła się na mnie z piskiem. Rozprułam brzuch i klatkę piersiową gnidy. Bestia runęła z głuchym plaskiem na ziemię. Niestety jej pazury zdążyły drasnąć mnie w ramię. Tor lotu nie był już tak śliczny. Gor patrzył jak lecę z nietęgą miną. Wylądowałam na chorej nodze. Część stopy trafiła na mech, ale reszta trafiła na jakiś korzeń. Poczułam ogromny ucisk i trzask łamiącej się kości. Później było tylko gorzej. Strzaskana piszczel przebiła skórę. Ból mnie zamroczył. Wydałam z siebie wrzask. Szczęście w nieszczęściu, że ciężko go było odróżnić od wrzasku jednego z tych ścierw.
Gor podbiegł i jak dziecko wziął na ręce. Zaniósł mnie do ognia. Byłam nieprzytomna z bólu. Mówił coś do mnie. Podał mi jakieś zastrzyki i niewiele więcej pamiętam.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Kim jest ja Empty
PisanieTemat: Re: Kim jest ja   Kim jest ja Empty

Powrót do góry Go down
 
Kim jest ja
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Forum :: Sala Biblioteczna-
Skocz do: